Kij w mrowisko: certyfikaty a deregulacja zawodów.

„Homo est animal sociale” – Arystoteles

Głośno ostatnio o propozycji Ministra Sprawiedliwości związanej z deregulacją kilkudziesięciu zawodów. Skostniała machina uregulowań wykluczała z rynku pracy osoby z predyspozycjami, wiedzą i sercem do danego zawodu. A certyfikat…cóż… mam do certyfikatów pewien dystans.  Tym większy im większa jest moja wiedza na ten temat.

Otóż ludzie z pewnym doświadczeniem zawodowym posiadają teczkę lub segregator  (czasem dwa!) z certyfikatami i świadectwami . Weźmy dla przykładu: bardzo ceniony przeze mnie certyfikat ukończenia szkolenia z jednej z metod szkoleniowych Q-CHI. Świetne, profesjonalnie przeprowadzone szkolenie w renomowanej instytucji, metoda też bardzo cenna w zastosowaniu. Tylko … niewiele dla mnie warte jest to zaświadczenie bez praktyki. Najlepiej codziennej, wgłębienia się, internalizacji metody. Niestety nie zaangażowałam się w nią. Może kiedyś…

Tak właśnie jest z certyfikatami. By zobrazować temat jeszcze dokładniej podam kolejny przykład z mojego doświadczenia: onegdaj otrzymałam propozycję certyfikowania się na coacha. NA JEDNODNIOWYM SZKOLENIU. Czy muszę komentować? Muszę! Jak można nauczyć kogokolwiek, nawet niesłychanie uzdolnioną osobę (wątpię jednak w moje nadprzyrodzone możliwości;)) pracy z drugim człowiekiem w 1 dzień (słownie jeden dzień! sic!)?!? Niemniej jednak tacy „jednodniowi” coachowie są wśród nas.

Powstaje więc pytanie: PO CO? Po co certyfikujemy się, zdobywamy wciąż nowe „papierki” do naszej kolekcji?

Zanim odpowiem na to pytanie przytoczę rozmowę z młodą osobą, bardzo dobrą uczennicą, wybierającą się na prawo.

Ja – Czy masz już jakieś pomaturalne plany?

Uczennica (U) – Tak. Wybieram się na prawo.

Ja – O! Bardzo ambitnie! A co cię przyciąga do tego zawodu? Interesujesz się prawem, życiem społecznym itp.?

U – Nie. Prawnik po prostu bardzo dobrze zarabia.

Ja – Znam różnie zarabiających prawników: tych bardzo dobrze sytuowanych, ale też znam prawników zarabiających poniżej najniższej płacy krajowej. Dlaczego więc idziesz na prawo?

U – Nie wiem… bo jako prawnik można dużo zarobić.

Ja – A jak się przedstawiają twoje plany życiowe? Masz chłopaka, gdzie chcecie się osiedlić?

U – Planujemy zostać w naszym małym miasteczku.

I teraz powstaje pytanie: czy w małym miasteczku, o wysokim współczynniku bezrobocia można zostać rozchwytywanym, bardzo dobrze zarabiającym prawnikiem? Po cóż więc ten dyplom? Po co starania? Czy po studiach Uczennica znajdzie pracę w charakterze prawnika w swoim miejscu zamieszkania? A nawet jeśli, to czy będzie to praca spełniająca jej oczekiwania, skoro jedynym oczekiwaniem są wysokie zarobki? Pytanie jeszcze: jakie są plany związane z wydawaniem/inwestowaniem/zbieraniem zarobionych pieniędzy.

Kariera zawodowa tej młodej osoby może potoczyć się bardzo różnie w zależności od jej determinacji i refleksyjności. Najważniejsze by jej wybory ją uszczęśliwiały. I by potrafiła odpowiedzieć samej sobie na pytania „po co?”, jaki jest cel?, jak go osiągnąć?.

No i wróćmy do tego, do znudzenia powtarzanego przeze mnie pytania : ”po co się certyfikujemy?”.

Po co certyfikat pani zajmującej się BHP w zakładzie pracy, skoro całe szkolenie z tej dziedziny polegało na pytaniu: „zna pani te wszystkie zasady BHP, prawda? Proszę tu podpisać.”.

Po certyfikat taksówkarzowi? Nie pytam przecież  o certyfikat, ani mojej ulubionej korporacji taksówkarskiej, ani żadnego taksówkarza, który w niej pracuje. WIEM, na podstawie – najpierw polecenia – a później własnego doświadczenia, że jest najlepsza w mieście, i mogę oczekiwać z jej strony pewnych istotnych dla mnie standardów. Pewnie inni jeżdżący taksówkami mają inne oczekiwania, które spełnia inna korporacja.

A propos taksówkarzy! Ciekawy przykład przytoczyła w swoim liście do Członków i sympatyków Pani Prezes jednej z bardzo cenionych przeze mnie organizacji, zajmującej się szeroko pojętym rozwojem osobistym:

„Usłyszałam bardzo dobrą metaforę ostatnio: „jeśli chcesz nazywać się taksówkarzem i przewozić ludzi, musisz mieć licencję i być stowarzyszony w profesjonalnej przewozowej korporacji”. Mamy światową korporację, która jest naszą prestiżową licencją, ale żeby móc jej używać, trzeba wykazać i potwierdzić swój profesjonalizm.”

Ludzie jako „istoty społeczne” mają ogromną potrzebę zrzeszania się, organizowania i … potwierdzania swojej niepowtarzalnej, indywidualnej wartości. Nie zapominajmy jednak, że to pragnienie jest niesłychanie powszechne i zamiast rywalizować może warto się wzajemnie wspierać by tworzyć tzw. „wartość dodaną”?. Może warto również przyjrzeć się kto i ile zarabia na „prestiżowej licencji” i jak się to ma do tak modnego teraz „zrównoważonego rozwoju”. Czy „zrównoważony rozwój” ma w takiej sytuacji jakiś sens? Po co w ogóle ta idea?

Nie muszę zapewne dodawać, że zawód taksówkarza jest jednym z zawodów proponowanych do deregulacji.:)

Z życzeniami bogatych refleksji

MI